Wpis 45 - W głąb pustkowia
- Teksas na początku grudnia 2039 r.
Kilka pojazdów, które przetrwały, ustawiły się naprzeciwko wjazdu do małego obiektu, dobrze schowanego pośród nieurodzajnych wzgórz północnego Teksasu. Nie było tu wiele do oglądania. Wejście do masywnego bunkru, zbudowanego ze stali i betonu, groźnie wznoszącego się przed nimi. Kilka pomocniczych budynków. Cysterny, ciężarówki i samochody. A przed wejściem stojący w milczeniu oddział Reaversów, czekający na ich kolejny ruch.
Wyprawa była bardziej wyczerpująca psychicznie niż fizycznie. Pociąg jechał szybko, ale Seahawkowie kilkakrotnie musieli usuwać przeszkody z szyn. Nikt ich nie niepokoił, ale wszyscy słyszeli o tym, że siły zbrojne Clayburn wylądowały w Jacksonville. Widzieli ślady na niebie i modlili się, aby nie miały one z nimi nic wspólnego.
Niestety, miały. Reaversi zmierzali do tego samego celu. Nie był to duży oddział, ale silny na tyle, żeby zatrzymać ich na chwilę.
Ostatni odcinek wyprawy nie cackał się z ich pojazdami. Kathryn Grey siedziała na wieży czołgu i jadła jabłko. Po prawej stronie ekipa do spraw konserwacji oglądała właśnie jedyny sprawny Abrams, jaki się został Seahawkom, zwany Hefajstosem. Paliwo lało się do jego spragnionego baku z ostatnich kanistrów z paliwem, jakie wieźli ze sobą.
Trzy ostatnie Strykery, w tym własny Vanquisher Seagrove, czekały opodal na okazję, by rzucić się na wroga. Reszta Seahawków właśnie dojeżdżała na miejsce. Był to pstrokaty oddział, przypominający raczej wojenną bandę niż byłą korporacyjną jednostkę. Był wśród nich Bradley, kilka opancerzonych wozów bojowych, kilka sfatygowanych pojazdów kołowych o wysokiej mobilności, a nawet kilka zwykłych samochodów cywilnych. Seagrove pomyślał, że to zdumiewające, ile się zmieniło w ciągu zaledwie kilku miesięcy.
Jedyną osobą, która zdawała się nie odczuwać trudów wyprawy, był jak zwykle Blackwood. Posuwał się pewnym krokiem, obserwując wroga i emanował pewnością siebie. Swoim opanowaniem podnosił na duchu obecne kobiety i mężczyzn. W końcu, skoro zabrał ich tak daleko, pewnie i tym razem wszystko pójdzie dobrze.
Plany bitewne snuto przy kolacji, składającej się z herbaty i czerstwego chleba.
„Nie martwcie się, jutro będziemy jeść coś lepszego”, - pocieszał ich, kiedy przeżuwali w milczeniu suchy chleb, schowani przed wrogiem w cieniu bliskiej skały. Nie czekając na reakcje, ciągnął dalej.
„Oto, co zrobimy. Joshua, Kate, chcę, byście poprowadzili atak. Nie wielkiego. Bunkier znajduje się na końcu tego wąwozu, i tak nie ma dużego pola do manewru. Oddziały rakietowe pod osłoną nocy zajmą stanowiska na wzgórzach, i kiedy wy uderzycie, zaatakują Reaversów ze wszystkich stron. Musimy uderzyć mocno i szybko, zanim na miejsce dotrą główne siły Clayburna. Zdobędziemy bunkier, załadujemy, co się da, i w drogę. Nigdy nas nie dościgną.”
Seagrove nie mógł się oprzeć myśli, że coś jest nie tak. Plan był prosty i sensowny, wszystko ustalili już uprzednio, ale miał wrażenie, że czegoś brakowało. W świecie, w którym było niewiele, zdawało się wszystko być proste. No ale, przekonywał sam siebie, może właśnie nadszedł teraz taki moment, kiedy wygrają los na loterii.
Posiłek przerwało przybycie zwiadowcy, który doniósł, że siły Clayburna wyjeżdżają z Jaksonville. Wkrótce przybędą na miejsce. Trzeba działać.