Wpis 19 – Objawienie
Lot do Chicago przebiegał spokojnie. Zgodnie ze swoja obietnicą Murdoch wysłał śmigłowiec transportowy (już się nawet nie dziwiłem się, skąd go ma), a następnie odrzutowiec, aby zabrać mnie z Espinozą oraz cennym ładunkiem daleko na północ. Pomimo prób pocieszenia jej opowieściami o moich niebywałych przygodach (niektóre z nich były nawet prawdziwe), zbywała mnie półsłówkami i stanowczo odmówiła rozmowy o ostatnich kilku godzinach spędzonych w obozie. No cóż, tak czy siak wkrótce się wszystkiego dowiem.
Samochód zgarnął nas zaraz po wylądowaniu. Kątem okna zauważyliśmy jakiś sprzęt rozładowywany przez ludzi w czarnych mundurach z emblematami Peryhelium, jednak nasz kierowca szybko opuścił pas startowy i popędził przez miasto. Zdecydowanie nie chciał się spóźnić do bezlitosnego szefa. Po długim locie przejazd samochodem okazał się cudownie krótki i w mgnieniu oka znaleźliśmy się przy drzwiach wejściowych do Peryhelium. Ferguson już czekała z rękami złożonymi w swojej charakterystycznej pozycji „ja tu rządzę”, którą, sądząc po drwiącym prychnięciu Espinozy, oboje już doskonale znaliśmy.
Ferguson obserwowała nas, gdy powoli wysiadaliśmy z samochodu i zbliżyliśmy się do niej. Skinęła głową.
„Za mną”.
Zatrzymaliśmy się przed potężnymi drewnianymi drzwiami zdobionymi misternymi rzeźbieniami – za takimi zawsze zasiadają monarchowie, despoci lub szefowie mafii. Nie jestem pewny, do której grupy zaliczyć Murdocha, ale bardzo chciałem się dowiedzieć.
„Powodzenia" – powiedziała Ferguson, zanim zapukała i odsunęła się na bok. Czas wkroczyć do jaskini lwa.
Na zewnątrz panoszył się jasny, słoneczny dzień, ale niewiele światła przebijało się przez cień, w którym skąpane było biuro. Jak gdyby ciemność emanująca z osoby siedzącej za masywnym drewnianym pulpitem zalewała całe pomieszczenie. W swoim mrocznym grobowcu Murdoch siedział z zaciśniętymi dłońmi, rzucając nam tylko świdrujące spojrzenia. Bez słowa wskazał dwa krzesła stojące przed biurkiem.
Dwie inne osoby, które wyraźnie wolałyby być gdziekolwiek indziej, stały obok biurka, wiercąc się i jednocześnie próbując nie zwracać na siebie uwagi Murdocha. Jednym z nich był starszy mężczyzna z rozwianą białą czupryną uzupełnioną fartuchem laboratoryjnym, t-shirtem i spranymi dżinsami. Gdyby doktor Frankenstein żył w XXI wieku, to właśnie tak by wyglądał. Jego koszulka od razu przykuła moją uwagę z powodu zdobiącej je grafiki z czerwoną panda wykrzywiająca się w groźnym grymasie. Mimo powagi sytuacji, prawie mnie to rozśmieszyło. Drugi z nich, wysoki czarnoskóry mężczyzna z siwą brodą, był wyraźnie spokojniejszy i ogólnie zachowywał się raczej niefrasobliwie. Nawet mi skinął głową, gdy wchodziliśmy.
„Siad”.
Na dźwięk słów Murdocha natychmiast przypomniałem sobie, dlaczego tu jesteśmy. Zbliżając się do swojego krzesła, zacząłem zauważać więcej szczegółów wokół siebie. Zdecydowanie nie przypominało to żadnego biura, jakie kiedykolwiek widziałem. Ściany były zdobione kamiennymi płytami, na których widniały teksty zapisane tym samym dziwnym alfabetem, który wyświetlił się po odszyfrowaniu dysku Murdocha. Widać je było nawet na blacie, choć nie sprawiał on wrażenia starożytnego. Na biurku stał posąg z piaskowca przedstawiający misternie wyrzeźbione popiersie młodej kobiety. Na moje oko to było konkretne arcydzieło – dało się odróżnić każdy kosmyk włosów, a sama rzeźba wyglądała jak idealne odwzorowanie modelki, które ma zapewnić jej życie wieczne. Nie widziałem jej twarzy, ponieważ była zwrócona w stronę Murdocha, ale sądząc po ustawieniu, był to ktoś ważny dla niego.
Tyły pomieszczenia spowijała jeszcze głębsza czerń niż resztę pokoju, choć miałem niejasne wrażenie, że ktoś kryje się w cieniu, czeka i obserwuje każdy nasz ruch. Niemniej cień był zbyt smolisty, więc poza widokiem dwóch naukowców, widziałem tylko surową twarz Murdocha.
„Narozrabialiście".
Głos Murdocha nie do końca emanował złością, nie był też specjalnie rozczarowany, wyrażał raczej rzeczową opinię na temat faktu, który kosztował go sporo, ale jednak był to po prostu fakt. Po raz kolejny nie mogłem się nadziwić, że to ten sam czarujący biznesmen, którego poznałem kilka tygodni temu, który uraczył mnie kolacją i obezwładniającą sumą pieniędzy. Czasami widzimy ludzi takimi, jakimi chcemy ich widzieć.
Na chwilę Murdoch zagapił się na posążek i nagle w jego oczach pojawiło się znużenie, którego wcześniej nie zauważyłem. Przez chwilę wyglądał na zagubionego, zmęczonego tą sytuacją i szukał pocieszenia w twarzy osoby przedstawionej na posążku – pocieszenia, które oczywiście nie nadejdzie, ale krótkie spojrzenie na popiersie zapewniło mu jakiekolwiek ukojenie. To uczyniło go bardziej ludzkim w moich oczach, ale była to tylko krótka chwila i natychmiast znów mierzył nas swoim zimnym, przeszywającym spojrzeniem.
„Mówcie. Wszystko. Bez pomijania żadnych szczegółów”.
I tak zaczęły się dwie godziny odprawy, która bardziej przypominała przesłuchanie. Murdoch głownie słuchał, zadając niekiedy pytania, natomiast obaj naukowcy (siedzący tak daleko od niego, jak tylko się dało bez okazywania braku szacunku) spisywali wszystko.
Starałem się wspomnieć o każdym zapamiętanym szczególe. Natomiast Espinoza niechętnie mówiła więcej niż musiała, ale Murdochowi nie przeszkadzało to – był zdecydowanie bardziej zainteresowany moją relacją. Opisałem fatalną noc minuta po minucie, starając się niczego nie pominąć – zaginionych zwiadowców, dziwnego głosu, pojazdów wroga i zdalnie sterowanych czołgów...
„Nie były zdalnie sterowane".
Przerwał mi jeden z naukowców. Murdoch rzucił mu szybkie ostrzegawcze spojrzenie, ale ten już nie był w stanie maskować swojego podekscytowania.
„To znaczy?” Zmarszczyłem brwi.
„Nie były sterowane zdalnie. Z naszej wstępnej analizy wynika, że pojazdami nikt nie kierował zdalnie. W sumie, to były najzwyczajniejsze pojazdy. No może poza...”
Zatrzymał się w pół słowa, zamrugał i rzucił Murdochowi szybkie spojrzenie – widać, że przypomniał sobie, o czym ma nie wspominać.
„Ale... w środku było pusto i nie znaleźliśmy nigdzie ani jednego ciała".
„Ach, tak. Nieokrzesaniec ze mnie” – wtrącił zamiast niego Murdoch, jakby dopiero teraz zauważając ich obecność.
„Poznajcie doktora Leonarda Haswella, naszego szefa badań i rozwoju..."
„Szalony naukowiec” pomachał i uśmiechnął się nieznacznie zza zaciśniętych ust.
„....oraz doktora Abdu Az'dule'a odpowiedzialnego za dochodzenie".
Drugi z nich kiwnął głową w znacznie bardziej dostojny sposób. Ten wyraźnie traktował siebie poważniej i nagle dotarło do mnie, że ci dwaj doskonale się uzupełniają, wręcz komicznie – musiałem stłumić uśmiech. Wydawało mi się to nie na miejscu.
W końcu nadszedł czas na wspomnienie o naszym wyczynie z dyskiem Peryhelium i jego dziwną zawartością. Murdoch po prostu gapił się na mnie przez cały czas, gdy tłumaczyłem, w jaki sposób rozbebeszyliśmy nośnik i co znaleźliśmy, oraz opisywałem dziwny efekt, jaki wywarło na nas nagranie. Naukowcy stale wymieniali się podekscytowanymi spojrzeniami; ależ ich korciło, żeby coś powiedzieć. A potem zapadła cisza, bo nie miałem już nic do dodania, moja opowieść dobiegła końca. Pozostał tylko osąd i wyrok.
Murdoch milczał przez kilka minut, po prostu siedział i wpatrywał się w pustkę, myśląc. Nikt nie odważył się mu przerwać – ja czułem, że jestem w głębokim szambie, a Espinoza... nie wiadomo, co jej chodziło po głowie. W końcu spojrzał, ale nie na mnie, tylko na nią:
„Chyba czas mu powiedzieć".
Skinęła głową. Cholera, WIEDZIAŁAM, że coś ukrywa. Ale w końcu to nie ona się wygadała. Murdoch zwrócił się w stronę doktora Haswella.
„Panie doktorze, czy mógłby pan...?"
„Szalony naukowiec” przytaknął i uśmiechnął się do mnie uprzejmie, zanim wcisnął się w oparcie swojego krzesła, krzyżując ręce.
„Panie Thorpe, co pan wie o koncepcji multiwersum?"
Pieprzenie. Sranie w banie – to pierwsza rzecz, która przyszła mi do głowy. Nie ma mowy. Kocham sci-fi jak każdy facet, ale... co oni wygadują? Za kogo oni mnie biorą? Zaśmiałem się głośno, wstając z krzesła. To brzmiało jak kiepski żart... Musiało być żartem! A jednak...
Nikt poza mną się nie śmiał. Espinoza i obaj naukowcy wyraźnie poczuli się niezręcznie po mojej reakcji, a Murdoch wyglądał na delikatnie oburzonego.
„Siadaj. Na tyłku”.
Jego rozkaz był przesiąknięty niespodziewaną siłą i poczułem, że muszę wrócić tyłkiem na krzesło. Uśmieszek zniknął mi z twarzy.
„Panie Thorpe...” – zaczął Murdoch i natychmiast zrobił krótką pauzę, „...to może brzmieć dla pana jak żart, ale zapewniam, że to sama PRAWDA, tak samo, jak prawdziwe są konsekwencje wynikające ze zlekceważenia moich poleceń. Rozumiem, że to niespodziewane informacje i próbuje pan wybadać, co możemy zyskać, sprzedając panu tak skandaliczną historię. Zapewniam, że odpowiedź brzmi: absolutnie nic. Gdyby nie obecna sytuacja, chętnie pozwoliłbym panu po prostu bawić się w żołnierza i pilnować mojej własności. Ale...”
Kolejna pauza.
„Ale okoliczności i pańskie nieodpowiedzialne majstrowanie przy rzeczach, których pan nie rozumie – jeszcze – zmusiły mnie do działania. I z przykrością stwierdzam, że nie ma pan już możliwości wycofania się. Jestem pewien, że rozumie pan powody".
Kiedy kończył wypowiedź, ja byłem zajęty analizowaniem kilku ważnych aspektów, takich jak odległość między mną a drzwiami, sposób, w jaki musiałbym wykręcić rękę, żeby zaatakować Espinozę (która teraz obserwowała mnie bardzo uważnie) i zastanawianiem się, czy ktokolwiek miał broń. Ja nie miałem – cały sprzęt został w bagażniku.
Moje plany zdechły, gdy zauważyłem, że Espinoza nie zapomniała zabrać swojej i (co gorsza) zauważyła, jak się na nią gapię, więc przesunęła dłoń tak, by móc szybko chwycić za pistolet – zdecydowanie szybciej niż ja byłbym w stanie wyprowadzić swój atak.
Spojrzała mi prosto w oczy, jej twarz zesztywniała z niepokoju, i potrząsnęła głową. Murdoch również zauważył, co się święci i westchnął.
„Niech pan nie komplikuje swojej sytuacji jeszcze bardziej, panie Thorpe".
„Sam, powstrzymaj się" – dodała Espinoza, niemal błagając. Miałem wątpliwości co do wielu rzeczy, ale patrząc na nią, nie miałem złudzeń – zastrzeliłaby mnie na miejscu. Nie czułem się najlepiej.
Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech. Miałem małe szanse i wszystko tu działało na moją niekorzyść. Czyli gdyby się tu coś zesrało, to opuszczam to pomieszczenie nogami do przodu. Więc równie dobrze mogę dalej w to brnąć i poczekać na jakąś lepszą okazję. Przecież musi się dać jakoś z tego wykaraskać (powiedziała mucha do pająka). Westchnąłem i wyrzuciłem ręce w powietrze w ironicznym geście poddania się. Nie było to zbyt mądre, wyrazy oburzenia na twarzach wszystkich poza Murdochem dały mi dziwaczną satysfakcję.
„Dobra, dobra... poddaję się".
Espinoza odsunęła się, żebym nie odwalił czegoś durnego, ale reszta z nich się nieco rozluźniła. Jedna z wielkich kamiennych płyt na ścianie przesunęła się, odsłaniając duży ekran wyświetlający liczby i równania, a wszyscy skupili się na doktorze, który zaczął opowiadać o naturze życia, wszechświata i całej reszty.
Najczęściej ludzie wyobrażają sobie teorię multiwersum tak, że każdy podjęty wybór tworzy swoistą odrębną gałąź rzeczywistości. Jest to fundamentalny błąd, ponieważ w takiej sytuacji identyfikowanie oddzielnych rzeczywistości byłoby niemożliwe – wyobraź sobie rzeczywistości podzielone na ruchy każdej cząstki subatomowej!
My odkryliśmy inną zależność, ale pamiętajcie, że znacznie upraszczam sprawę i niektórych aspektów nie wyjaśnię, ponieważ sam ich nie rozumiem. Tak już działa nauka, panowie. I panie. Do rzeczy.
Każda odseparowana rzeczywistość – nazywamy je Instancjami – jest definiowana przez życie. Tak, samo życie. Opracowaliśmy, a może raczej odkryliśmy metodę pozwalającą na odczytanie identyfikatorów wszystkich Instancji. Identyfikator – będę go nazywał ID – to liczba, matematyczna reprezentacja każdej żywej istoty, która kiedykolwiek żyła lub będzie żyć. Podejrzewamy, że jest to jakoś związane z DNA, ale nie byliśmy w stanie znaleźć jednoznacznego połączenia.
Aktualnie możemy zidentyfikować jedynie ciągi należące do osobnych... Obiektów. To bardzo złożona kwestia – zastanówcie się, czy bakteria żyjąca w waszych jelitach to osobny byt, czy część was? Niby jest niezależnym Obiektem, ale jednocześnie to część was... ale wróćmy do wątku głównego.
ID. Potrafimy wyodrębnić ID konkretnego Obiektu, ale nic nam nie mówi to o jego naturze. Możemy tylko podejrzewać, że podobny ID Obiektu w różnych wszechświatach oznacza podobną istotę. Do tej pory tak było. Jednak to, co MOŻEMY zrobić, to odizolować Obiekty żyjące w tej chwili. Pomocne jest również to, że z nieznanych przyczyn niektóre bardzo podobne rzeczywistości są przesunięte w czasie. Upraszczając – możemy podglądać przyszłość i przeszłość. Podróże w czasie w naszej rzeczywistości są oczywiście niemożliwe – Einstein się nie mylił. Ale w pewnych okolicznościach możemy zajrzeć do światów, w których dokonano konkretnych wyborów i zobaczyć ich konsekwencje. Jak podejrzewacie pewnie, daje nam to ogromną szansę na rozwój i korzystamy z niej, ale to rozmowa na inną okazję.
Sprawy jednak komplikują się jeszcze bardziej. Uznając naszą rzeczywistość za rdzeń całego stworzenia, co przywodzi na myśl geocentryzm, o ironio, opracowaliśmy system przesunięć względem mechaniki ID, wskazujący, jak „daleko” określone zdarzenia znajdują się od naszej rzeczywistości. Rzeczywistości sąsiadujące z naszą mające podobne ID są podobne do naszej – czasem niemal całkowicie identyczne, jeśli pominiemy sporadyczne przesunięcia czasowe. Przy większych przesunięciach sytuacja robi się szalona – bo prawa fizyki przestają działać, a to już jest przerażające. Doszliśmy do rzeczywistości, w których światło lub grawitacja nie istnieją, ale nadal istnieje w nich życie!
W sumie to nie, ale... Straciliśmy wielu dobrych ludzi, próbując zaobserwować rzeczy nieprzeznaczone dla ludzkiego umysłu.
A na koniec wyjaśnię, jak działa transfer między rzeczywistościami. Tak, za pomocą naszej technologii można transportować obiekty między światami. To niebywałe! W sumie to całkiem normalne, no ale.. Rzeczywistość jest jak balon, a my żyjemy na jego powierzchni. Powierzchnia jest określana przez życie w tej rzeczywistości. Tak, wiem jak to brzmi, ale słuchajcie dalej. Zaraz kończę.
Usunięcie pojedynczego Obiektu powoduje powstanie w nim małej dziury. Im mniejszy i bardziej nieistotny Obiekt, tym mniejsza dziura. A co się stanie, gdy przekłujemy balonik igłą? Dobra, to marny przykład. Rzeczywistość nie eksploduje. Przyjmijmy więc, że to nie balon, a piłka futbolowa. Grał pan w piłkę nożną w dzieciństwie, panie Thorpe? Doskonale.
Kiedy się ją przekłuje, to jej powierzchnia się zapada do środka i tak samo dzieje się z przekłutą rzeczywistością. Proces ten na początku jest powolny, ale pod koniec przyspiesza. Może potrwać lata, nawet dekady, ale raz rozpoczęty już się nie zatrzyma. Ale wtedy świat wokół nas nie znika. On przestaje istnieć. A to wielka różnica.
Znikanie sugeruje, że obserwator zauważa różnicę, a ten proces jest o wiele bardziej podstępny. Nasze umysły nie są w stanie pojąć takich spraw. My po prostu tego nie dostrzegamy. Dla nas nic się nie zmienia. Twój brat może zniknąć, ale ty nawet nie będziesz go szukał – tak jakby nigdy nie istniał. Dopiero na końcu zmiany powodują niemożliwe do pojęcia różnice między twoimi wyobrażeniami o rzeczywistości a jej rzeczywistym kształtem i wtedy... no cóż, popadasz w obłęd. To marny koniec. Z tych powodów NIE przynosimy więc niczego z innych rzeczywistości. Dostaliśmy brutalną lekcję.
Swoją drogą, wpływa to nawet na obserwatorów wydarzeń z innych rzeczywistości. Nazywamy to Spływem. Spływ to niewielkie cząstki innej rzeczywistości przenoszące się do naszej. Działają one dwudzielnie – po pierwsze powodują poważne nudności i przerażenie. Nie da się ich złagodzić lekami i nie rozumiemy przyczyny tego stanu ani zasad działania. Drugi problem to zjawisko potocznie nazywane efektem Mandeli. Fałszywe wspomnienia. Wiecie, że niektórzy ludzie inaczej zapamiętują te same rzeczy? Berenstone Bears i Berenstein Bears, Nelson Mandela przeżywa pobyt w więzieniu... tego typu rzeczy.
Czas na dobre wieści. Nie musicie się martwić tym, co właśnie wam opowiedziałem. Z tego co wiemy, tylko w naszej rzeczywistości mamy tego typu technologię. W wielu innych rzeczywistościach jestem botanikiem – dacie wiarę?! Zawsze miałem smykałkę do roślin...
W tej rzeczywistości dzieje się WIELE dziwnych rzeczy – dwie sąsiadujące Instancje mają nietypową liczbę Unikatów. Unikaty to odchyłki – Obiekty, które nie istnieją nigdzie indziej w multiwersum. Tak, to całkowicie przeczy temu, o czym przed chwilą rozmawialiśmy, ale tak jest. Na przykład pan Murdoch jest Unikatem. I panna Espinoza również. I... ty też. Czyż to nie frapujące? No, to tyle w temacie.
Jasna franca. Przez ostatnich kilka dni nawet nie zliczę, ile razy nie wierzyłem w to co widzę i słyszę. Teraz już mam z milion pytań. Zacznę od najprostszego.
„To nagranie... było prawdziwe? Tak naprawdę prawdziwe?”
„Tak" – odpowiedziała beznamiętnym głosem Espinoza.
„Skąd niby to wiesz? Jak na mnie to mogły być jakieś zasrane efekty specjalne!"
„Bo ja” – zaczęła odpowiadać.
„Bo ona tam była, Samuelu. Wyciągnęliśmy ją z tej rzeczywistości i tym sposobem spowodowaliśmy jej koniec” – odpowiedział za nią Murdoch. Chyba lubi dokańczać zdania za inne osoby.
„I zniszczyliście cały wszechświat? Dlaczego?"
„Nie wiedzieliśmy, że tak się stanie, a ona umierała. Unikaty są niezwykle rzadkie. Unikaty takie jak ty jeszcze rzadsze. Co ciekawe, miałeś swojego doppelgangera w rzeczywistości Espinozy, jedyny znany nam przypadek. Niestety, nie mogliśmy go uratować – nie żył już jak dotarliśmy do Gail. Jego ID to jedyny ślad jego istnienia".
Zamilkł na chwilę, zanim przeszedł dalej.
„W naszym wszechświecie nie istnieje Gail Espinoza. Chociaż jej rzeczywistość i nasza były w jakiś sposób połączone... zbyt wiele zbiegów okoliczności, by mogło być inaczej. Jak to kiedyś ktoś powiedział – Bóg nie gra w kości".
Mój szacunek do Espinozy rósł z każdą sekundą. Jest sama na tym świecie, ktoś ją przeciągnął przez przestrzeń i czas, a ona mogła tylko patrzeć, jak jej świat znika wraz ze wszystkim, co kiedykolwiek znała. Wiele osób by się załamało, ale nie ona. Zapamiętałem sobie, że muszę zapytać ją o tamten świat, reguły, tamtejszych ludzi... wszystko. Ale nie teraz, teraz miałem kolejne wielkie pytanie, być może najważniejsze.
„No i co teraz?”
Murdoch poruszył się w fotelu, ponownie zaciskając dłonie.
„To już zależy od pana, panie Thorpe. Nie możemy pana puścić, ale jesteśmy skłonni przedłużyć umowę. Bardzo hojną umowę. Ale będzie pan miał mnóstwo roboty".
Pochylił się, rzucając wszystkim długie, poważne spojrzenie.
„Przez dziesiątki lat pomagałem temu krajowi się rozwijać. Z powodzeniem. Ale teraz mam wrażenie, że wszystko się rozpada. Za szybko. Imperia powstają, imperia upadają, ale nigdy w takim tempie. Ktoś pogrywa sobie ze stworzonym przez nas światem i z nieznanych powodów wyniszcza go. Chcę się dowiedzieć, kto i dlaczego. Po drugie ten świat potrzebuje technologii – takiej, która może istnieć... gdzieś indziej. Nasz dział badań...” – skinął w stronę Haswella – „...mówi, że jesteśmy u progu przełomu, który pozwoli nam tymczasowo odwiedzać inne światy bez niszczenia rzeczywistości".
„I oczywiście musimy poznać naszych tajemniczych wrogów. Skąd pochodzą i czego chcą. Możliwe, że wszystko jest połączone. W jaki sposób? Tego już musi dowiedzieć się pan. Otrzyma pan zasoby, wtajemniczonych ludzi i dostęp do bajecznych technologii. Czy odpuści pan taką szansę?”