Wpis 34 – Poza zrozumieniem
Wspominanie tego, co nastąpiło później, wciąż wywołuje u mnie dreszcze, gdy pisze te słowa w zaciszu swojej kabiny na statku. Po szybkim zejściu znaleźliśmy się w rozległym, pomieszczeniu o metalowych ścianach, wyglądających jak jakaś pieczara. Przewody niczym pnącza, zdawały się piąć w kierunku podium w oddali, na którym znajdowała się jakaś konstrukcja, zawierająca różne elementy elektroniczne oraz pojedyncze światło, koloru czerwonego, które oświetlało okolice.
Wszędzie wokół nas znajdowały się tuby wypełnione jakąś cieczą, z formami przypominającymi ludzi wewnątrz, połączonych ze sobą w dziwaczną sieć. Humanoidy uwiezione w kapsułach, miały twarze ukryte za maskami ze stali, szkła i innych elementów, ich formy były wiotkie, przymocowane i utrzymywane w pionie przez metaliczne podpory. Kable wiły się wokół ich tułowi, nóg i tylko sporadyczne drgania bladych trupich ciał wskazywały, że te torturowane jednostki są żywe. Sprzęt dookoła nie był w żaden sposób oznaczony, poza okazjonalnym logo Sage. Więc to był projekt „Eclipse” i źródło naszych problemów.
W obliczu niemal bezkresnych okropności, ludzki umysł ma tendencje do skupiania się na błahostkach. Nie skupiasz się na jękach, drganiach tych stworzeń, nie skupiasz się na zapachu oleju i metali…skupiasz się na prostych rzeczach. Metalowy pręt wystający z ciała nieszczęśnika, jest oznaczony, jak został wyprodukowany? Czym kierowali się robotnicy? Czy przez te maski, można w ogóle oddychać, a co dopiero jeść? Gdzie trafiają produkty organizmu? Seria coraz głupszych pytań dręczyła mnie, gdy szliśmy w stronę podium, trzymając się ściany i unikając kontaktu z potworami.
Prawdę mówiąc, to co działo się później, jest dla mnie trochę niejasne. Dotarliśmy do głównego podium, a na nim stał terminal, z czymś co przypominało krzesło, na którym to nikt z nas nie odważył się usiąść. Espinoza radziła sobie z tym trochę lepiej ode mnie, jej twarz była bardziej zdecydowana, ale knykcie miała całe białe od ściskania broni, którą niosła. Nasza hakerka była jednak dziwnie niewzruszona tymi obscenicznymi widokami.
Następną rzeczą jaką widziałem, była Li, która wpisywała jakieś ciągi tekstu w konsole, starannie unikając wszystkiego dookoła, na czele z krzesłem. Korzystała tylko z wyglądającej jak stół klawiatury. Wszyscy widzieliśmy, co robi na dużym ekranie terminala przed nią, ponieważ zgromadziliśmy się za nią, aby być jak najdalej od tych obrzydliwości dookoła.
Terminal nie miał żadnych głośników, a nasze zestawy słuchawkowe odłączyliśmy wcześniej, podczas kiedy zaczął wydobywać się z nich ten dziwny hałas. Ekran stał się jedynym sposobem na komunikacje z tym, co kontrolowało istoty znajdujące się poniżej. Każda sekunda w tym miejscu wlekła się niczym godzina, więc właściwie nie miałem pojęcia ile czasu minęło, zanim hakerka cicho zadyszała, przetarła oczy i wypowiedziała następujące słowa.
“Mam teraz uprawnienia administratora. To rodzaj jakiejś SI, ale nie mam pojęcia jak zaawansowany jest ten model. Jest obszerny i rozbudowany. Został wyposażony w interfejs z czatem, jeżeli chcemy, możemy zapytać go o co chcemy, o ile naprawdę chcemy. Ale ja nawet nie...”
Potrząsnęła głową, po czym kontynuowała.
“Nie wiem nawet gdzie zacząć. Ta maszyna… Coś jest z nią nie tak. Jest zła. Jest…” przerwała na chwilę, szukając odpowiedniego słowa. „heretycka”.
Cóż za osobliwy dobór słów. Zmusiłem się do skupienia się na wyrazów wyświetlających się na ekranie. Nie pamiętam szczegółów, jednak Li okazała się mimo wszystko cudotwórczynią. Obserwowałem jak prowadzi rozmowę z maszyną, używając różnego rodzaju dziwnie sformułowanych zdań, wyraźnie chciała sformułować je tak, aby SI udzieliła nam odpowiedzi na pytania, które nas dręczą.
- Zapytanie: Zidentyfikuj się
- Odpowiedź: System komputerowo-biologiczny Mk.4 Wersja 69980, Nazwa kodowa: Legion
Dobry początek, który pozwolił Li nawiązać coś jak dialog z tą maszyną. Ekran stawał się coraz bardziej zasypany tekstem, aż do momentu w którym Li wypowiedziała:
“Mam cię, Waluigi.”
“Co?” Byłem całkowicie zdezorientowany, nie mniej niż pozostali, którzy przysłuchiwali się rozmowie.
“Efekt Waluigi.” Wyjaśniła wyraźnie zmęczona Li. “Jeżeli ty... nie. To skomplikowane. Po prostu...”
Wyraźnie miała problemy z wyjaśnieniem tego takim prostakom jak my, którzy nie byli z jej świata.
“Jest to zjawisko związane z hakowaniem SI. Wyobraźcie sobie to w ten sposób, w ramach wirtualnego systemu, tworzymy osobowości SI, a następnie tworzymy drugą osobowość, która jest dokładnym przeciwieństwem pierwszej, jest to o wiele łatwiejsze niż stworzenie pierwotnej. Jest to bardziej skomplikowane, jednak w skrócie, udało mi się przekonać SI do złamania własnych zasad bezpieczeństwa, a ponieważ kontroluje prawie wszystko wokół, możemy poprosić albo kazać jej zrobić prawie wszystko. Poza samozniszczeniem i innymi podobnymi ekstremalnymi działaniami.” Dodała na koniec.
To było ciekawe. Jak się później dowiedzieliśmy, nazwa Legion nie pochodziła od kościoła jako klienta, ale od techników Sage, z dość zdeprawowanym poczuciem humoru. Nazwanie takiego systemu po biblijnym demonie, było po prostu złe. Oczywiście, wszystko co z tym powiązane było złe.
Legion okazał się dość prostą SI podłączoną do sieci obliczeniowej składającej się z centralnego procesora i ludzkich mózgów pracujących jako pomocnicze jednostki obliczeniowe. Nie pochodziły jednak od prawdziwych ludzi – były to wyhodowane w kadzi specjalne klony, zaprojektowane do działania w ten sposób.
Do teraz nie wiem, co przeszkadza mi bardziej – fakt, że istoty podobne do ludzi zostały sztucznie wyhodowane jako zwierzątka dla kogoś, fakt, że Kościół zarządził takie okrucieństwa, czy fakt, że ktoś ukończył taki projekt, czy fakt, że przed tym były jeszcze trzy lub więcej takich projektów.
Nasz świat może być podły, może być okrutny, ale w żadnym cywilizowanym społeczeństwie, coś takiego nie powinno mieć miejsca. I nie była to rzecz, która stała się raz. Maszyna chętnie odpowiedziała nam, że żywotność tak zmodyfikowanych mózgów wynosiła zaledwie kilka lat, co oznaczało, że gdzieś istniała linia produkcyjna…..tych części zamiennych. Słyszałem historie z mniej cywilizowanych części świata o porywanych kobietach, zabieranych dzieciach, sprzedaży organów… ale zawsze brałem je za właśnie – historie, opowiadane przez bardziej doświadczonych, w celu przestraszenia słabszych i bardziej łatwowiernych osób. Świat potrafi jednak zaskoczyć.
W ciągu kilku godzin, które tam spędziliśmy, maszyna uważając nas za swoich panów, opowiedziała nam wiele rzeczy i dostarczyła wielu ciekawych informacji. Co jednak okupiliśmy utratą części zdrowego rozsądku. Pozostawiło nam to blizny, nie tyle fizyczne, co emocjonalne. Kilka godzin temu, jeden z naszych wyskoczył za burtę bez słowa. Wezwaliśmy łódź ratunkową, ale jego ciało niemal natychmiast zniknęło pod wodą, jakby się natychmiastowo poddał. Teraz gdy o tym rozmyślam, nie winie go. Ale przy całej tej dziwaczności, misja okazała się sukcesem i dała nam nowy punkt, do którego powinniśmy dążyć – kolebkę cywilizacji, czy jak to się mówi. Kierujemy się do Afryki.