Wpis 43 – Chartum
“Panie i panowie, witamy w Chartum!”
Szeroki powitalny uśmiech Doktor Az’dule był pierwszą rzeczą, którą zobaczyliśmy po wyjściu z samolotu. A więc tak wyglądał Sudan, pomyślałem. Wiele osób spodziewa się, że zobaczy najgorsze możliwe rzeczy w każdym kraju, który odwiedzi, zaraz po wyjściu z samolotu, a kiedy podejdą do tego zgoła odwrotnie i udają, że nie widzą problemów, czasem zostają okradzeni, a w najgorszym wypadku zabici. To, że nie widzisz naćpanego barona narkotykowego wymachującego kałachem zaraz po przekroczeniu bramki bezpieczeństwa, nie oznacza, że wszędzie jest spokojnie i jesteś w pełni bezpieczny.
Obóz znajdował się około godziny drogi od miasta. Transporty były realizowane przez personel Perihelionu (tym razem, jak zauważyłem, nie było osób z zewnątrz, tylko zweryfikowani ludzie) z których część znałem z czasów Arizony, dostarczyły nas tam dość łatwo – miasto było pełne sudańskich sił bezpieczeństwa, które wiedziały, że lepiej nie zadzierać z korporacjami. Oprócz tego, kraj ten był pełen niebezpiecznych miejsc i tajnych placówek, więc dla nich był to kolejny typowy piątek w robocie.
Baza operacyjna Perihelionu była nawet większa niż obóz treningowy w Arizonie i wspominając nieudaną podróż na południe, bardzo żałowałem, że nie zaczęliśmy od tego miejsca. Doktor Az’dule potrząsnął swoją głową.
“To co pan tu widzi…to nie pokaz siły, ale nie są to też standardowe działania, panie Thrope. Nie sir.”
Doktor Az’dule westchnął ponownie i poczekał, aż pojazd się zatrzyma, a kierowca wysiądzie, zanim dokończy swoją myśl.
“To wyraz desperacji. Nie musze wam tłumaczyć, zwłaszcza pannie Espinozie, jakie są konsekwencje, gdy nasze badania nie idą tak jak zostało to zaplanowane. To połączenie wszystkich obaw, to wszystko powiązane z końcem świata...”
Zadrżał mimowolnie.
“Nie dbamy już o skryte działanie – ale nie możemy też popełnić błędu, trochę wpływowych osób zauważyło, co tu ma miejsce. Teraz jest to wyścig, wyścig to źródła niewyobrażalnej mocy i niebezpieczeństwa.”
W tym momencie poczułem się niemal przerażony, ale kilka minut później niemal wyśmiałem swoje podejście i własną głupotę. Wędrówka starego człowieka i batalionu żołnierzy w celu zbadania gloryfikowanego zjawiska pogodowego. To wszystko brzmiało jak zapowiedź „epic fail”, zwłaszcza, że większość personelu nie miała pojęcia o prawdziwej naturze tej misji. Z tego co wiedzieli, byliśmy tutaj aby dać pewnej firmie biotechnologicznej srogą nauczkę, w związku z tym co ma tutaj miejsce oraz w związku z tym, że odrzucili ofertę Murdocha. Wiecie, typowe korporacyjnie niesnaski.